Pojawiają się kolejne symptomy wskazujące na to, że być może nadchodzi koniec rzekomej epidemii koronawirusa SARS-CoV-2. Wygląda na to, że władze naszego kraju powoli wycofują się z epidemii koronawirusa, która jak powiedział poseł Sośnierz – „nie przyjęła się u nas”. Wygaszanie odbywa się to metodą chińską, poprzez zmniejszenie liczby testów. W polskich rządowych mediach widać też wiatr zmian w zakresie informowania o rzekomej pandemii.  

KIlka dni temu w programie telewizyjnym Jana Pospieszalskiego „Warto Rozmawiać” publikowanym na kanale TVP3, rozmawiano już po raz kolejny na temat tak zwanej pandemii koronawirusa. Większość głosów w dyskusji była krytyczna względem obecnej polityki epidemicznej. Jednym z gości był znany wirusolog profesor Włodzimierz Gut, który stwierdził, że koronawirus to kolejny wirus grypopodobny, a jego popularność na całym świecie to efekt rywalizacji USA i Chin. Tym samym zasugerował, że obecna epidemia to tak samo kwestia medyczna jak i polityczna.

Rzeczywiście polityk i minister zdrowia – Adam Niedzielski – wykonuje działania, które zmieniają podejście do wirusa. Zmodyfikowano warunki izolacji skracając ją z 14 do 10 dni i zniesiono potrzebę pozostawania na kwarantannie do czasu wykonania dwóch negatywnych testów RT PCR wykrywających wirusa. Prowadziło to do sytuacji gdy ludzie pozostawali na kwarantannie przez 40, a nawet 90 dni! 

Prawdopodobnie dochodziło do tego na skutek błędnego działania testów RT PCR, które wykrywają fałszywie dodatnie przypadki zakażenia. Jest to możliwe, bo ta technologia wzmacnia nawet śladowe ilości wirusa po przebytym zakażeniu. Okazuje się, że mial rację twórca metody RT PCR, A. Mullis, który już w przypadku stosowania jej do diagnostyki HIV zaznaczał, że to nie jest metoda diagnostyczna tylko laboratoryjna. 

Mimo to na testach RT PCR oparto całą światową pandemię WHO. Teraz kwestią do ustalenia jest czy eksperci Światowej Organizacji Zdrowia wiedzieli o tym, że te testy nie nadają się do badań przesiewowych. Krajom świata pozostaje odpuścić w kwestii sanitarnego totalitaryzmu, bo zniszczenia gospodarki zagrożą ich istnieniu. Polskie rządowe media zaczęły wreszcie zauważać problem z tymi testami, informując, że mogą zafałszowywać dane o epidemii.

Kolejnym aspektem wskazującym, że władza może nieco poluźnić sanitarny totalitaryzm jest też zmiana procedury poddawania kogoś testowi. Postanowiono ograniczyć ilość wykonywanych badań powierzając kwalifikację do nich lekarzom pierwszego kontaktu. Mają oni stanowić bufor zlecając testy tylko niektórym z pacjentów z objawami grypowymi. Niewątpliwie spowoduje to spadek liczby testów, czyli automatycznie wywoła to spadek liczby zakażeń. To właśnie wygaszanie epidemii metodą chińską, gdzie z dnia na dzień znacznie spadła liczba zakażonych, a teraz życie wróciło już niemal do normy.

Do tego dochodzi niedawna wypowiedź Głównego Inspektora Sanitarnego Jarosława Pinkasa, który w wywiadzie dla Radia Zet z rozbrajającą szczerością wyznał, że maseczki pomagają w jednym procencie, ale dzięki nim ludzie nie przestają wierzyć w pandemię. Ilość osób sceptycznie nastawionych do epidemii rośnie z dnia na dzień, zatem władze chyba rozumieją, że muszą coś zmienić, aby wyjść z resztką twarzy z zaordynowanego w marcu szaleństwa, w przeciwnym wypadku to ludzie mogą zmienić władzę.

zmianynaziemi